Nurtuje mnie jedna sprawa: otóż mieszkanie z mężem, narzeczonym/drugą połówką/chłopakiem, w tym samym miejscu. Podzielcie się ze mną swoimi refleksjami. Nie boicie się utraty niezależności, wolności, naruszania przestrzeni osobistej, banalnych rozmów i rutyny? Kiedy powoli dociera do mnie, że powinnam myśleć o tym, aby związać się z kimś na dłużej i być może, zamieszkać z nim, ogarnia mnie przerażenie. Jak to jest? Czy nie ma się często tej drugiej osoby dosyć? Czy życia nie psują wtedy drobnostki, takie jak niezapłacony rachunek za prąd, czy kłótnia o to, kto ma sprzątnąć łazienkę? Być może dla kogoś to oczywiste rzeczy, ale ja nigdy nie mieszkałam ze swoim chłopakiem, nawet jak jeszcze byliśmy razem, bałam się utraty mojej, tak lubianej czasami przeze mnie, chęci spędzania czasu w samotności i realizacji własnych pasji. Teraz nie mam nikogo, ale powoli zaczynam myśleć o nowym związku i ta kwestia dosłownie spędza mi sen z powiek.
Za mało próbowałaś. Drobnostki negatywne należy pomijać, natomiast te pozytywne należy eksponować i brać z nich zadowolenie. Takie też bywają. Ale, co prawda to prawda, zawsze to jest zamieszanie w życiu... ale potem jest docieranie, i fajnie się dociera jeśli jest Wola i Ochota :-). Bądź optymistyczna!
Zdecydowanie doradzam mieszkanie razem przed slubem. Tak ludzie sie lepiej poznaja. I lepiej wiedziec na czym sie stoi. Zamiast rozstawac sie po slubie, lub co gorzej, po dzieciach., lepiej przed ;)
Mieszkalam z moim obecnym mezem przed slubem i przyznam, ze na poczatku nie bylo latwo (zaznaczam, ze jak zamieszkalismy razem to nie wiedzialam ze zostanie moim malzonkiem). klocilismy sie o drobnostki tzw. "nie opusciles deski klozetowej". Z czasem przyzwyczailismy sie do swoich zwyczajow i przymykalismy oko na zwyczaje drugiej osoby. Obowiazki domowe zawsze dzielilismy miedzy siebie poniewaz pracowalismy oboje, i tak jest do tej pory.
Jesli chodzi o niezaleznosc to nigdy sie o to nie balam. Lubie miec swoj wlasny czas, byc sama, czy robic cos co lubie w samotnosc. Moj maz, wtedy chlopak, jest taki sam, wiec od razu wiedzielismy ze to nie bedzie problemem. Rachunkami dzielilismy sie. Ja mialam swoja kase, on mial swoja kase i mielismy tez wspolna kase do ktorej kazdy rowno sie dokladal.
Ja bez problemu wychodzilam z moimi kolezankami a on ze swoimi kolegami, na zakupy, mecz, kawe, takie tam. Ale poniewaz mamy wspolnych znajomych, czesto razem wychodzilismy.
Nic sie po slubie nie zmienilo, tylko nadal sie docieramy. Proces jeszcze trwa :) I powiem szczerze, ze niektore przyzwyczajenia mojego meza dalej mnie irytuja, ale coraz mniej.
Powiem tylko: do nieczego sie nie spiesz, nikogo nie zmieniaj. Jak nie jestes gotowa na cos, nie rob tego. Wszystko samo sie ulozy. I wzajemny szacunek musi byc. :)
uwazaj @noreenb, bo skonczysz jak ci wszyscy aspoleczni, stetryczali samotnicy, dla ktorych wirtualna rzeczywistosc stala sie ostatnia brzytwa ratunku:)
czyz nie na tym to polega: najpierw mieszkasz z rodzicami i rodzenstwem, potem po roznych akademikach czy squatt'ach ze znajomymi, a jak juz wydaje nam sie, ze jestesmy dorosli, tow koncu z mniej lub bardziej legalnym partnerem, ... a potem z nastepnym, i tak dalej.
wredotka. Dlaczego miałabym skończyć jak stetryczały samotnik? Jestem otwartą i miłą osóbką z poczuciem humoru ceniącą jednak samotność. Mam nadzieję, że tak się nie zdarzy. Odpukuję w niemalowane drewno, wredotko. Nie chciałabym spędzić życia sama, dzieląc cztery ściany tylko z własnym cieniem.
bałam się utraty mojej, tak lubianej czasami przeze mnie, chęci spędzania czasu w samotności i realizacji własnych pasji.
Czy myślisz, ze on nie ma tego samego? Każdy potrzebuje czasem samotności. Mieszkanie razem nie oznacza od razu robienia zawsze wszystkiego wspólnie. Po prostu, daje się sobie na wzajem od czasu do czasu 'czas prywatny' kiedy każde zajmuje się swoimi sprawami i już. Inaczej sie nie da :-)
Według mnie, szanse są zawsze.Spróbuj to się przekonasz, a na pewno dowiesz się też co nieco o sobie. Może za miesiąc czy dwa dla kompromisu zaakceputjesz to co Cie teraz tak wkurza, kto wie.... :-)
A jeśli ktoś zaczyna działać nam na nerwy przed wspólnym zamieszkaniem? Czy taki związek ma szansę?
Nie ma uniwersalnej recepty na bycie szczęśliwym w życiu. Niestety. Każdy związek jest inny. Ale.. Pamiętam że na początku mówiłem moim znajomym że mam anioła w domu. Dopiero po kilku latach parę rzeczy zaczęło mi przeszkadzać. Ale zwalczyłem to.
A jeśli ktoś zaczyna działać nam na nerwy przed wspólnym zamieszkaniem?
To zalezy czym dokladnie on/ona dziala nam na nerwy, wiekszosc problemow mozna naprawic szczera rozmowa, ale tylko wtedy gdy obie strony chca kompromisu. A co do samego mieszkania razem, to naprawde nie jest tak zle! Ja z natury zawsze bylam samotnikiem, juz od dziecka wszystko chcialam miec oddzielnie. Z moim obecnym chlopakiem mieszkamy razem juz prawie 2 lata i to jest moj pierwszy zwiazek 'pod wspolnym dachem'. Tez sie na poczatku klocilismy o bzdury ale z czasem te bzdury maja mniej znaczenia i teraz jak juz to o nich zartujemy. Co do czasu dla siebie, nie powinno byc z tym najmniejszego problemu jesli ufacie sobie i czujecie sie ze soba bezpiecznie. Jestescie razem na codzien wiec wieczor albo weekend dla siebie potrafia byc prawdziwa ulga :). Uczycie sie od siebie nawzajem - co komu przeszkadza, czego brakuje, czego potrzeba i po pewnym czasie nabiera sie wyczucia.
Nie ma reguly na idealny zwiazek pod wspolnym dachem, tak samo jak i nie ma reguly na to czy i kiedy nalezy razem zamieszkac. Bledem jest pospieszyc sie z tym, tak samo jak czekac zbyt dlugo (na przyklad po slubie ;). Zamieszkanie razem to wielki krok w zwiazku, ale to takze obowiazek, ktory nie ogranicza sie tylko do szanowania i borykania sie z druga osoba ;) jest czynsz, rachunki, zakupy, posilki, goscie...
Nie. Jestem mężem zaufania w naszym domu. Moja żona wie że nie latam za spódniczkami bo mam inne hobby - uprawa buraczków i ziemniaczków. I kilku innych warzywków i owocków. :):):)