Dobrze. To ja wobec tego te wszystkie wysiłki chętnie popsuję, zarażając cię przepiękną i kwiecistą, podwórkowo- karczemną odmianą łaciny. Przy kuflu plebejskiego trunku oczywiście. Gdzieś w podejrzanych spelunkach poznańskiego półświatka.
;)
"To my ziemi naszej sól Z brudnych dzielnic i zapadłych dziur (...)"
Dobrze. To ja wobec tego te wszystkie wysiłki chętnie popsuję, zarażając cię przepiękną i kwiecistą, podwórkowo- karczemną odmianą łaciny.
Ahhhhhhhh, pięknie - do heterodoksalnych mam słabość od dawien dawna :) Skąd ten Twój cytat, bardzo mi się podoba?
Dobra - wreszcie wracamy do tematu tego wątku. Kogo bym sam polecał jako prozaika/prozaiczkę języka polskiego? Szczerze mówiąc:
WAS.
Nie tylko dlatego, że dajecie mi przykład, jak się wysłowić po polsku w podobny sposób do tego, w który bym się wyraził w języku ojczystym - ale również dlatego, że jesteście dla mnie po prostu tacy mili, że w głowie się nie mieści.
"To hołota mówią o nas tak Kto z nas przegrał to pokaże czas" (...) ;)
Proletaryat Ziemi sól
Sto lat temu na maturze pisemnej z j. polskiego wybrałam temat: "Książki, które najbardziej wplynęły na Twoje życie/ światopogląd", czy jakoś tak. Na tamtym etapie, takimi ksiażkami były dla mnie "Hrabia Monte Christo", "Władca pierścieni" i "Zbrodnia i kara". Najzwyczajniej w świecie "lubiłam" bohaterów, więc te powieści mnie zachwycały.
Do czego zmierzam. Cokolwiek (lub kogokolwiek;) czytasz, lektura musi cię wciągnąć. To nie jest jedynie kwestia literackiego języka, choć w dużej mierze pewnie tak.
Klasyka, nie darmo jest klasyką. A autorów, nad którymi warto się zatrzymać, już ci ktoś wcześniej podał na tacy;)
Proponuję arcydzieło dla absolutnych koneserów. Nie jest to wprawdzie nowa proza, ale coś ponadczasowego, uniwersalnego... niestety newsy są sprzed pięćdziesięciu lat.
Jeśli jesteś przygotowany na taką lekturę to podam tytuł, if not then the book will stay on my Index Librorum Prohibitorum (I do not want to weaken your faith or undermine morals).
Jeżeli na przykład Kordoba z darów Parnickiego (to pisarz, moim zdaniem, niesprawiedliwie nie doceniony poza Polską) jest w stanie kogoś przygotować do tego, co masz na myśli, to bardzo proszę - do klasyk też mam skłonność.
A jeżeli to ma być Nienasycenie Witkacego, to raczej nie. T.S. Eliot miał szczęście, że Ezra Pound dosyć okrutnie obciął tekst poematu The Waste Land. To co zostało, po redagowaniu, było gęstym, a jednocześnie krótkim i pikantnym arcydziełem angielskiego modernizmu. Natomiast chorowity, rozległy tekst Nienasycenia jest dowodem tego, co wie każdy student po doświadczeniu: solipsystyczne pisanie pod wpływem amfetaminy to wielki bład.
(I do not want to weaken your faith or undermine morals).
Na początek mała próba. Oto krótki fragment książki. Jak ci się podoba? Czy język nie za trudny?
… ponieważ mieszkam w klasycznym kraju gwar, miałem w ostatnich latach wiele okazji do zastanawiania się nad tym zjawiskiem i różnymi stanowiskami, jakie doń dawniej i teraz zajmowano.
Zagadnienie gwar stało się aktualne podczas rewolucji francuskiej, gdy w konwencie dostrzeżono z ubolewaniem, że język francuski, język dworu, Moliera i Descartesa, znany jest tylko znikomej mniejszości Francuzów. Trzy czwarte ludności w ogóle go nie rozumiało. Wielu myślało wówczas nie bez żalu, że wszystkie wielkie idee rewolucji nie trafią nigdy do ludu z braku wspólnego z nim języka. Ot tego czasu datuje się uporczywy wysiłek szkolnictwa francuskiego w celu narzucenia całej ludności jednego języka literackiego. Rezultat ten osiągnięto dopiero w ciągu wieku XIX. W Niemczech niwelacja językowa była dopiero dziełem republiki weimarskiej i czasów Hitlera, bo jeszcze za moich studenckich lat doktorzy filozofii wymawiali najpospolitsze słowa rozmaicie, zależnie od swego pochodzenia. Włochy i Hiszpania znajdują się pod tym względem w podobnej sytuacji jak Niemcy, może nawet jeszcze mniej zniwelowanej. W krajach słowiańskich, mimo obecności tylu dialektów, obywatele mieli zawsze większe szanse łatwego porozumiewania się między sobą niż na zachodzie Europy. Rozbieżności między gwarami Słowian są mniejsze niż między gwarami romańskimi i germańskimi, nie mówiąc już o obecności na Zachodzie tylu innych języków celtyckich, dla obcych zgoła niedostępnych. Stąd szczególna waga języka literackiego dla krajów Zachodu, dla ich spoistości wewnętrznej i nawet dla ich siły politycznej. O tej stronie języka literackiego mówi także - o ile mnie pamięć nie myli - Żeromski w swym projekcie akademii czy też w Snobizmie i postępie.
Ekspansja języka literackiego we Francji i innych krajach zachodnich w ciągu XVIII i głównie XIX wieku miały za sobą autorytet dworów królewskich i książęcych – Goethe – trybunałów – od Napoleona – uniwersytetów, arystokracji, zamożnej burżuazji i całej warstwy wykształconej i dyplomowanej. Tyle autorytetów społecznych przemogło gwarę i zepchnęło je w okolice górskie i odleglejsze prowincje. Mam wrażenie, że wielu przeciwników gwary w literaturze mają ukryte w ich myśli marzenie o blasku i sławie języka elity społecznej, odpowiadającej elitarnym wymaganiom języka, po którym – jak w XVII wieku – poznawano od razu człowieka bywałego na dworze.
Czy taki język dziś w ogóle gdzieś istnieje i co zostało z jego blasku i sławy? Wydaje się, że bardzo niewiele. Język był kiedyś oznaką dystynkcji społecznej, znacznie pewniejszą od ubrania i manier. Z chwilą jednak, kiedy przez przymus szkolny stał się przywilejem powszechności, przestał być przydatny dla oznaczania jakiejkolwiek dystynkcji. Dawne poczucie dystynkcji znikło z ducha języków europejskich. […] Co zostało z autorytetów społecznych stojących z językiem literackim? Dworów już nie ma. Jeden z ostatnich królów mówił zresztą już tylko dialektem i znikł w republikańskich odmętach ze słowami: Macht euch euren ganzes Dreck alleine. Język trybunałów pod piórem Korwina-Piotrowskiego i jego kolegów zeszedł do poziomu gwary biurokratycznej i stoi dziś wszędzie na antypodach kodeksu Napoleona. Z ksiąg sybillińskich zostały mniej lub więcej archaiczne wersje Biblii, a jedyna poza nią księga sybilińska - dzieła Marksa - też nie jest wzorem literackim. Szkoły - niższe i wyższe - poddane są wszędzie kryteriom użyteczności społecznej, potrzebie rynku pracy takich lub innych dyplomów. Znikł więc z nich niepowrotnie autorytet wiedzy bezinteresownej, stanowiącej wartość autonomiczną. Nie będzie w tym wiele przesady, jeżeli powiem, że szkoły szerzą obecnie pogardę dla wszelkiej wiedzy innej od zarobkowej. Widzę to nawet u otaczającej mnie młodzieży szwajcarskiej. Ale nawet sam pieniądz odwrócił się od języka literackiego, bo najbogatsza burżuazja i resztki arystokracji mówią dziś najchętniej językiem Celina'a - czyli gwarą złodziejską - we Francji, a językiem pana Piecyka w Warszawie. Znakiem tego wszystkie siły i autorytety społeczne, które niegdyś narzucały język literacki pozostałej społeczności, dziś nie są z nim w żadnym stopniu związane. Mówienie językiem pisanym nikogo dziś nie wyróżnia, niczemu się nie przeciwstawia i o mówiącym nim niczego korzystnego nie wróży.
W tym zamęcie niwelacyjnym gwary i prowincjonalizmy stały się korzystnym wyróżnikiem. Gwara sugeruje życie mające od kilku pokoleń cechy stałości i ciągłości, pozwala podejrzewać mówiącego o posiadanie własnej krowy i wielu użytecznych umiejętności praktycznych, słowem, wyróżnia go pochlebnie do ludzkości przesypywanej z pustego w próżne, z sytuacji w sytuację, z obozu do obozu, z kraju do kraju. O jednym ze swoich bohaterów William Faulkener pisze, że szedł przez życie, mając za jedyny bagaż nóż do otwierania konserw - can opener. Ani taki, ani żaden inny drapichrust na pewno gwarą nie mówi, chyba tylko modnym dialektem Wiecha lub Celina'a.
Przypominam sobie dyskusję u republikanów niemieckich na temat, czy gwary są zjawiskiem republikańskim. Socjaldemokraci byli przeciw gwarom, przypominając, że gwary Wandei i Prowansji były językiem monarchistów. Kurt Tucholski wystąpił wówczas w obronie gwar. Nie pamiętam wszystkich jego argumentów, ale przypominam sobie, że - jego zdaniem - zachowanie się gwar jest dowodem godności ludowej, bez której nie ma prawdziwej republiki.
Zgaduj dalej. To jest zagadka trudna nawet dla kogoś po polonistyce.
Lektura jest trudna, między innymi dlatego, że wymaga gruntownego wykształcenia humanistycznego, np.
W tekście, księgi sybilińskie to nie tylko księgi proroctw w starożytnym Rzymie, ale tutaj przede wszystkim synonim zawiłego i niejasnego tekstu. Kapitał Marksa podany jest tutaj jako przykład tzw. lektury wyznawczej, co jest swego rodzaju żartem skierowanym do cenzorów czytających prywatną korespondencje w czasach, kiedy list ten, był napisany.
Zanim się z tej listy zrobi spis lektur obowiązkowych (względnie uzupełniających).
Książki, których trzeba szukać w antykwariatach. A kompletowanie ich może zająć lata;) Oczywiście ma to swój urok. Bo niby dlaczego mam jak taka owca podążać za tłumem i kupować coś, co akurat chcą mi wcisnąć recenzenci z babskich (durnych) czasopism, a księgarnie wznawiają? Sam przyznałeś Alex, że taka na przykład "modna" Masłowska to totalny niewypał.
Mój (ulubiony), młody, polski pisarz (jeszcze bardziej ulubiony, odkąd wyrzucili go z takiego jednego forum literackiego):D polecał książki Kazimierza Korkozowicza ( ulubiony nad ulubionymi, rzec by w sumie można).
Przyłbice i kaptury, Nagie ostrza, Powrót Czarnego i Synowie Czarnego. Jeźdźcy Apokalipsy oraz Ostatni Zwyciezca. K. Korkozowicz
A zaraz za tym nazwiskiem pojawia się Jacek Komuda ze swoim Bohunem. Recenzje są ciekawe. Sam autor też. Od siebie nie mogę na razie nic na temat tej książki dodać, bo razem z serią o inkwizytorze Jacka Piekary i Krzyżackim pokerem D. Spychalskiego, ta książka musi jakieś dwa tygodnie poczekać, aż zjadę na bazę (czytaj: na wytęsknione wakacje do kraju) i ją kupię. W ksiegarniach wysyłkowych (u nas w Albionie;) tych pozycji nie znalazłam.
Myślalam o tym, żeby napisać taką anty recenzje, (z zachowaniem tych wszystkich absolutnie koniecznych i niezbędnych detali, jak choćby głupia okładka) dla "Legendy cierniowych tatuaży" Róży Jakobsze. Jednak jakoś mi się ten tekst nie kleił. Poza tym, moje nadworne;) polonistki vel specjaliści od korekty:) są ostatnio bardziej zainteresowane flirtowaniem z Amerykańcami polskiego ukhm, pochodzenia. Nic to. Pożyjemy, przeczekamy.
Ostatnio przypadkiem wyciągnąłem z półki Śmierć w Breslau Marka Krajewskiego, którą sobie kupiłem rok temu i jeszcze nie zdążyłem przeczytać - kolorystyka to zdecydowanie noir, ale gatunek kryminału i scenariusz międzywojenny to wymaga.
A w dodatku MK to, tak jak ja, filolog klasyczny - także wszelki, który musiał dla odkupienia swoich grzechów od poprzedniego istnienia czytać 48 księg Homera i 12 Vergiliusza w originale ist bei mir schoen...
Jak najbardziej. Następne zdanie też właściwie oddaje myśl Aleksa, chociaż powinno być tu "e" z ogonkiem tj. "czekam na Waszą propozycję" albo "czekam na Wasze propozycje".
Ostatnio przypadkiem wyciągnąłem [lepiej: zdjąłem] z półki "Śmierć w Breslau" Marka Krajewskiego, książkę którą sobie kupiłem rok temu i jeszcze nie zdążyłem przeczytać - kolorystyka to zdecydowanie noir, ale gatunek kryminału i scenariusz międzywojenny to [tego; wymagać kogo? czego? - Genetive] wymaga.
Jeszcze nie przeczytałem żadnego kryminału Marka Krajewskiego, chociaż od dość dawna się przymierzam. Ostatnio czytałem dosyć sympatyczny kryminał: "Przystanek Śmierć" Tomasza Konatkowskiego. Rzecz dzieje się współcześnie w Warszawie i sporo w tej książce informacji o stolicy Polski, a zwłaszcza o warszawskiej komunikacji miejskiej; autor jest tejże komunikacji wielkim miłośnikiem. Także niedawno czytałem rosyjski kryminał, którego akcja działa się w Moskwie; też mogłem się wiele dowiedzieć o życiu codziennym stolicy Rosji.
Jak najbardziej. Następne zdanie też właściwie oddaje myśl Aleksa, chociaż powinno być tu "e" z ogonkiem tj. "czekam na Waszą propozycję" albo "czekam na Wasze propozycje".
Jeżeli jesteś obcokrajowcem i przebrnąłeś przez Wojnę, to muszę przyznać, że jesteś "mistrzu"! ;) Nawet ja po paru stronach miałam dość tego języka... i książkę odłożyłam w kąt. :(
Jeżeli jesteś obcokrajowcem i przebrnąłeś przez Wojnę, to muszę przyznać, że jesteś "mistrzu"! ;)
No obcokrajowcem na pewno jestem - chociaż kilku przesympatycznych ludzi tutaj na PFie starannie ze mną współpracuje, aby mi to wyleczyć :)
Ale mi chyba przeceniasz umiejętność czytelniczą. Tak jak u Ciebie, po iluś tam stronach Wojny zdecydowałem się, ze to życie jest po prostu za krótko, by czytać dalej - ale nie z powodu języka/doboru słów, bo dla Angola to było raczej zagadką to rozwiązania; problemami moim zdaniem były akcja (albo raczej, jej brak) i spis charakterów - każdy topiony w swój nihilizm, kiszony w swoją beznadzieję: odpowiednikiem w literaturze angielskiej to chyba Trainspotting Irvinga Welsha - ale ksiażka ta była nasycona czarnym humorem, czego u Masłowskiej nie spostrzegłem.
Mniesze z tego - chciałem powiedzieć, że ze mnie to żaden mistrz. Taki ćwierćmistrzek, być może :)
W każdym razie, puello, dzięki za uwagę i sois la bienvenue ici au cote polonais de ce forum.
Alex, a czytałeś Lema? Nie śmiem przypuszczać, że nie, bo widzę, że jesteś w polskiej literaturze dobrze oczytany. Ale gdyby jednak nie, to serdecznie polecam, czeka Cię mnóstwo radości. Intelekt, poczucie absurdu i humoru w dawkach maksymalnych, a do tego piękna i kreatywna polszczyzna. Na początek na przykład Kongres futurologiczny, Dzienniki gwiazdowe albo Bajki robotów.
Na początek na przykład Kongres futurologiczny, Dzienniki gwiazdowe albo Bajki robotów.
Jeśli o Lema chodzi to polecam jego opowieść Niezwyciężony - miodzio :)
Dzięki za propozycje. Muszę wreszcie odpocząć od dokumentacji technicznej i sobie poczytać coś, co człowiekowi rozszersza horyzonty umysłowe. Plany implementacyjne to nie to :)
Muszę wreszcie odpocząć od dokumentacji technicznej i sobie poczytać coś, co człowiekowi rozszerza horyzonty umysłowe. Plany implementacyjne to nie to
Ciekawe co też oznaczają owe "implementacyjne" :) ?. Naturalnie, 'implementacyjne' to określenie zrozumiałe, ale można też powiedzieć: 'plany wdrożeniowe/wdrożeń'. Co do odpoczynku, to czy nie lepiej zastosować "płodozmian", tj. po to by dać odpocząć przeciążonemu umysłowi, zająć się jakąś aktywnością fizyczną np. sportem albo pracą w ogrodzie albo też udać się na długi spacer?
Co do odpoczynku, to czy nie lepiej zastosować "płodozmian", tj. po to by dać odpocząć przeciążonemu umysłowi, zająć się jakąś aktywnością fizyczną np. sportem albo pracą w ogrodzie albo też udać się na długi spacer?
Już obiegłem jeżioro. Wiele pomogło. Te plany to kalk od ang. implementation plans. W każdym razie, beletrystą to nie jest.
Najlepiej byłoby grać z chłopakami z kapeli. Ale z reguły, tam gdzie gitary, stamtąd do butelki albo skręcika nie daleko :)
Ot, i cały Alex. Myliłby się kto myśląc, że jemu się chce te wszystkie książki (znowu;) czytać. Ostatnio wymyślił, że najlepiej jakbym mu je na głos czytała! :D
Ależ Torq, to chyba było jasne, że jak zobaczyłam taki lśniący drogocenny kamień, to musiałam szybko go... uratować. Ocalić spod Twojego złego wpływu:P